„ Kto nie ma odwagi starać się o swoje szczęście, tym samym udowadnia wyraźnie, że tego szczęścia nie jest wart”
   
  GRUPA MŁODZIEŻOWA przy parafii Stróże wita odwiedzających!!!
  Chcę się zmieniać!
 

Chcę się zmieniać!
 
Wstępna gotowość do zmierzenia się z prawdą o sobie i o swojej przeszłości oraz z towarzyszącym temu bólem
 
 Na początku zadajmy sobie pytanie: Czy możemy się zmieniać? To prawda, że wielu ludzi ma na ten temat pesymistyczny pogląd. Często są oni przeciwni zmianom z powodu własnych braków, boją się ich, ponieważ wymagają aktywnego procesu uczenia się. Istotne jest jednak to, czy wierzymy, że możemy się zmieniać. Co my osobiście na ten temat myślimy i co czujemy?
 
Jedyną osobą, którą możemy zmieniać, jesteśmy my sami. Pewnie już nie raz słyszeliście o tej prawdzie, ale warto ją sobie przypominać: jedyną osobą, którą mam zmieniać, jestem ja sama, ja sam. Mam zmienić to, co da się zmienić i zaakceptować to, czego zmienić się nie da. Oby Pan Bóg dał nam odróżnić jedno od drugiego.
 
Na co dzień prezentujemy w tym względzie postawę wręcz przeciwną. Mówimy do osób, z którymi żyjemy: „Zmień się, zrób coś, bo mnie denerwujesz”. Oczekujemy, aby druga osoba się zmieniła. Pamiętajmy, że jedyną osobą, którą mamy zmieniać, jesteśmy my sami. Kiedy podejmiemy proces zmian, zaczną się zmiany również w relacjach z tymi osobami.
Kiedy osoby rozpoczynają pracę nad zdrowieniem, nierzadko pojawiają się u nich wątpliwości: „Ja się staram, zmieniam... a on, ona? Czy to ma w ogóle sens? Te wątpliwości są sygnałem niezbyt silnej motywacji do zmian. Nasza dojrzałość wiąże się z uniezależnieniem od ocen, a jednocześnie z poszanowaniem wolności drugiego człowieka. Drugi człowiek jest wolny, choć trudno jest nam to uznać. Możemy decydować o sobie i podjąć decyzję odnośnie do siebie: tak, chcę się zmieniać, chcę zdrowieć.
 
Bardzo istotnym elementem naszej osobowości jest poczucie własnej wartości. Aby przyjrzeć się swojemu poczuciu wartości, proponuję lekturę książki Wybrałem Ciebie Rainey’ów. Jest to doskonała pozycja o budowaniu poczucia wartości w drugim człowieku. Przeczytam opracowane przez autorów książki sygnały ostrzegawcze, zaczerpnięte z życia rodzinnego, które mogą wskazywać na to, że poczucie wartości twoje lub współmałżonka ucierpiało na przestrzeni życia. Proponuję, by najpierw popatrzeć na swoje poczucie wartości.
 
Cechy życia rodzinnego:
– Dom, w którym nie są tolerowane błędy.
– Dom, w którym ojciec był daleki, chłodny, autorytarny.
– Dom, w którym przyznanie się do jakiejś potrzeby jest oznaką słabości.
– Dom, w którym przez większość czasu nie było matki i ojca.
– Dom, w którym wartość była związana z osiągnięciami.
 
Cechy rodziców:
– Rodzice, którzy byli tak bardzo samowystarczalni, że nigdy nie przyznali się nikomu, że czegoś potrzebują.
– Rodzice, którzy nigdy się nie przyznali, że zrobili coś źle, nigdy nie prosili o przebaczenie i nigdy nie wyrażali miłości i czułości.
– Rodzice, którzy nie pozwalali swoim dzieciom, aby były dziećmi, wymagali od nich zachowania na wzór dorosłych.
– Rodzic lub rodzice, którzy zazwyczaj wymagali zbyt dużo i rzadko wyrażali zadowolenie z dobrze wykonanej pracy.
 
Dwie cechy obecnego życia, które mogą być takimi sygnałami:
– Poczucie, że człowiek nigdy nie będzie mógł zadowolić swoich rodziców jako osoba dorosła.
– Nienormalna potrzeba aprobaty rodziców i koncentracja na tym, co oni pomyślą.
 
Te sygnały ostrzegawcze z życia rodzinnego można łatwo zaobserwować. Możemy się o nich dowiedzieć, słuchając o rodzinie osoby nam bliskiej.
Niskiemu poczuciu wartości towarzyszy nierzadko depresja, poczucie pustki, bezsensu istnienia, lęk przed biedą i samotnością, co ukazuje dramat utraty siebie lub rezygnacji z siebie, których początki tkwią właśnie w dzieciństwie. Jeden z istotnych życiowych konfliktów, który towarzyszy takiej osobie, to konflikt: być sobą czy zaspokajać potrzeby innych? Czasem konflikt ten jest jeszcze głębszy: być czy nie być, a niekiedy nawet: żyć czy nie żyć? „Naczynie”, jakim jest poczucie własnej wartości, jest prawie puste, czasem też jest bardzo kruche. Nie musi tak jednak być, chociaż doświadczenie straty jest zawsze bardzo bolesne, to jednak muszę nie tyko być jej świadomy, ale muszę też zdobyć się na to, by dopuścić do siebie ból straty. Możemy to zmienić, poszukać konstruktywnych sposobów napełniania tego „naczynia”. Należy dobrze szukać, ponieważ często w takich sytuacjach sięgamy po sposoby, które są destrukcyjne, na przykład kontakty seksualne, kiedy próbujemy zaspokoić niezaspokojone, emocjonalne potrzeby okresu dziecięcego. W ten sposób zdobywamy jednak tylko kolejne zranienia, gdyż nie da się poprzez seksualne kontakty zaspokoić potrzeb, jest to niemożliwe. To może nam przynieść tylko zranienie.
 
Poza niskim poczuciem wartości, w człowieku może się też demonstrować mania wielkości. Potrzeba wielkości stanowi właściwą obronę przed głębokim bólem związanym z utratą siebie (A. Miller). Widzimy w tych postawach pewne podobieństwa, aczkolwiek inaczej się one manifestują. Istnieje niskie poczucie wartości albo mania wielkości, ale ona też jest związana z obroną przed głębokim bólem związanym z utratą siebie, której rezultatem jest mitologizowanie rzeczywistości. Snujemy bajeczną opowieść, w której żyjemy, a która ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Ta mania wielkości jest formą samookłamywania. Tuż za nią stoi depresja. Bywa, że na zewnętrz demonstrujemy radość, której w nas nie ma. Nieświadomie pokazujemy tę nieprawdziwą twarz, by coś zyskać, kogoś przyciągnąć lub obronić się przed agresją. W samotności natomiast dopada nas głęboki smutek, w którym demonstruje się depresja.
 
Na depresję nie ma miejsca tam, gdzie poczucie własnej wartości oparte jest na prawdziwych uczuciach, a nie na posiadaniu pewnych określonych właściwości. Kiedy mamy kontakt z uczuciami i nie zabiegamy o to, aby posiadać pewne właściwości, wtedy nie pojawia się depresja, nie ma na nią miejsca. Ludzie, którzy mają takie adekwatne poczucie wartości, nie muszą demonstrować własnej wielkości czy mocy. Za manią wielkości kryje się utrata siebie i małe poczucie własnej wartości.
 
W jednym i w drugim przypadku mamy do czynienia z mechanizmami obronnymi, które utrudniają, a wręcz uniemożliwiają zmiany. Prawdopodobnie już w dzieciństwie nauczyliśmy się nie okazywać tego, co naprawdę czujemy. W procesie zdrowienia nazywamy to zdejmowaniem masek. Są różne rodzaje masek: może to być właśnie maska tancerza, wiecznie uśmiechniętego, zadowolonego z siebie człowieka. Wewnątrz takiej osoby tak naprawdę łka nieszczęśliwe dziecko. Nauczyliśmy się, być może bardzo wcześnie, że kiedy tak robimy, to jest szansa, że ktoś nas zauważy, ktoś podejdzie, „poda kromkę chleba” – nie tylko w sensie dosłownym, ale przede wszystkim emocjonalnym. Proces zmian może się rozpocząć, kiedy zauważymy, że pokazujemy inne uczucia niż te, które są w nas.
 
Zanim to nastąpi, istnieje potrzeba skonfrontowania się z bólem, który nieodłącznie towarzyszy nam, gdy odkrywamy straty i zaniedbania, których doświadczyliśmy w naszej rodzinie. Musimy sobie jednak odpowiedzieć na jedno podstawowe pytanie: Czy chcemy się dowiedzieć o naszych korzeniach, czy chcemy się dowiedzieć o naszej przeszłości, która czasem była trudna, a nawet bolesna?
 
Dziecko rodzi się z naturalną potrzebą poznawczą. Małe dzieci ciągle zadają pytania. Niekiedy trudno jest na nie odpowiadać: a czemu?, a dlaczego?, a podoba ci się?, ładnie narysowałem? Dziecko rodzi się z naturalną potrzebą poznawczą, jest w nim potrzeba ciekawości i dowiadywania się. Niestety, wiele dzieci bardzo wcześnie traci tę zdolność poznawczą, przestaje pytać. Dzieje się tak z różnych powodów. Dzieci zaczynają bardziej troszczyć się o rodziców niż o siebie, nawet jeśli nie słyszą bezpośrednio: „Daj mi spokój, nie zawracaj mi głowy”, to same mówią: „Mama jest zdenerwowana, zmęczona, lepiej nie będę pytać, bo się zdenerwuje”. I nie pyta.
 
W życiu dorosłym, zadając sobie pytanie o to, czy chcę się zmieniać, muszę odpowiedzieć, że tak: tak, ponieważ chcę wiedzieć pewne rzeczy o sobie, bez względu na konsekwencje. Dlaczego? Bo chcę się rozwijać, zmieniać i wzrastać. Bo chcę zmienić tragiczną historię rodziny, chcę być lepszym rodzicem. Nie chcę powtarzać błędów i zachowań z przeszłości. Chcę, aby moje dzieci nie musiały dźwigać żadnych pseudotajemnic. Kiedy będziemy to robić, możemy usłyszeć: „Nie waż się tego czynić, rozbijesz rodzinę, uśmiercisz ojca, po prostu zapomnij o tym i nie budź licha”. Są to te opory, które istnieją na zewnątrz lub są w nas, które mogą nas zatrzymywać w próbie zmiany naszego życia.
 
Dlaczego muszę się dowiedzieć? Bo muszę wiedzieć, kim jestem. Poznawanie mojego sytemu rodzinnego, to poznawanie siebie. Jeśli nie znam swojej rodziny, swojego pochodzenia, nie znam siebie. Nosimy naszą rodzinę w sobie. Jeśli chcę dobrze zrozumieć moje życie, to, co się dzieje w moim życiu, muszę wiedzieć, kim jestem. Drogą do poznania tego jest poznanie mojego drzewa genealogicznego. W ludziach istnieje naturalna potrzeba mówienia o rodzinie, rozmawiania o niej. Ostatnio obserwuje się, że ludzie nie rozmawiają o swojej rodzinie, natomiast często opowiadają o cudzych rodzinach, szczególnie tych z seriali. Stąd taka popularność seriali? Ludzie, oglądając telewizję, opowiadają sobie, kto jest kim w telewizyjnej rodzinie. Natomiast coraz rzadziej, albo wcale, nie rozmawiają o swojej rodzinie, choć tego potrzebują. Czasem przez oglądanie seriali czują się cząstką rodziny. Człowiek ma potrzebę przynależenia do rodziny, więc fikcyjnie próbuje należeć to tamtej telewizyjnej, mówić o niej. Niekiedy zdarza się, że w ten sposób zaniedbuje swoją rzeczywistą rodzinę, w której być może ktoś chory potrzebuje dobrego słowa, pocieszenia.
 
Na początku naszej terapii każdy powinien spróbować rozrysować schemat własnej rodziny, umieszczając na nim wszystkich jej członków. Nie dzieje się dobrze w rodzinach, kiedy ktoś jest w niej pominięty lub wykluczony.
Chciałabym zaproponować ogólnie przyjętą legendę, która pomoże w narysowaniu drzewa rodzinnego.
 
Otóż osoby płci żeńskiej rysujemy na tym drzewie w kole; w kwadracie czy prostokącie rysujemy mężczyzn. Osoby nieżyjące – podajemy również powód śmierci – zaznaczamy, przekreślając kwadrat czy koło. Jeśli mężczyzna i kobieta tworzą małżeństwo, to ciągłą linią łączymy kwadrat z kołem. Jeśli doszło do rozpadu małżeństwa (rozwód, separacja), rysujemy ukośną kreskę na tej linii. Przerywaną linią zaznaczamy słabe więzi w rodzinie. Dużą, ciemną kropką zaznaczamy straty dzieci (aborcje, poronienia, urodzenie martwego dziecka, śmierć dziecka w pierwszym roku życia, oddanie dziecka do adopcji zaraz po narodzeniu i straty dzieci w wyniku procedury redukcji zarodków przy zapłodnieniu in vitro). Jest to podstawowa legenda, która ułatwia czytelne narysowanie drzewa genealogicznego. Rysujemy je co najmniej do pokolenia dziadków, a więc: dziadków, wszystkie dzieci dziadków, potem współmałżonków, partnerów dorosłych dzieci, wszystkie ich dzieci, aż do najmłodszego pokolenia. To, jak drzewo będzie wyglądało graficznie, zależy od nas. Na drzewie zaznaczamy też nałogi: jeśli to jest nałóg alkoholowy – A; jeśli to jest uzależnienie od tytoniu – T; narkotyki – N; hazard – H; problemy natury seksualnej zaznaczamy literą S.
 
Jeśli dobrze przyjrzymy się temu drzewu, to zobaczymy, że z pokolenia na pokolenie powtarzają się w rodzinie pewne rzeczy, na przykład pewne choroby, niektóre dramaty. My w jakiś sposób jesteśmy też ich częścią. Podejmując proces zmian, możemy zatrzymać to chorobowe koło w naszych rodzinach. To bardzo trudne przedsięwzięcie, ale jest ono możliwe do zrealizowania. Patrząc na drzewo, dobrze jest wypisać wszystkie przekleństwa i błogosławieństwa w naszej rodzinie. Błogosławieństwem jest wszystko to, co jest powodem do dumy, satysfakcji, co jest dobre: zdolności, talenty, to, co dobrego się o tym mówi (mogą to też być dobrzy dziadkowie). Przekleństwa to powtarzające się konflikty, dramaty, to, co jest powodem wstydu: nałogi, choroby, to, o czym mówi się źle.
 
Patrząc na nasze drzewo, warto się zastanowić, od kogo musiałabym się czegoś dowiedzieć o mojej rodzinie. Obszar niewiedzy jest bardzo różny. Czasami jest tak, że – poza najbliższą rodziną – w kwadratach i kołach w ogóle nie umieszczamy imion, bo ich nie znamy (nie wiemy, ilu mam wujków czy cioć, ilu mamy kuzynów, nie znamy ich imion). Mimo że rodzina jest liczna, to między jej członkami nie ma kontaktów.
 
Warto zadać sobie pytanie, czego powinienem się dowiedzieć o swojej rodzinie na przykład od matki, od ojca, także od osób nieżyjących, bo nie jest ważne, czy fizycznie jestem w stanie zadać pytanie tej osobie, ale ważne jest to, że je wypiszę. To pytania o sekrety i pseudosekrety w rodzinie, rzeczy, o których w rodzinie się nie mówi, czasami przez pokolenia. O co chciałbyś zapytać babcię, mamę, ciocię X. Być może w przeszłości wiele razy miałam ochotę ją o to zapytać, ale nie miałam odwagi. Gdy zaczniemy odkrywać prawdę, nawet tę najtrudniejszą, najbardziej skandaliczną, możemy zacząć lepiej rozumieć sytuację w naszej rodzinie i w naszym życiu. Tylko prawda może nas wyzwolić. Lista pytań, rzeczy, których chcielibyśmy się dowiedzieć o naszej rodzinie, jest pierwszym kluczem do zrozumienia naszego życia. Ważnymi pytaniami, które powinniśmy postawić, są pytania o początek naszej historii: „Mamo, jak to było, kiedy się dowiedziałaś, że jesteś ze mną w ciąży?”. Również tatę warto o to zapytać. To jest początek naszej biografii. Wielu z nas prawdopodobnie nie zna tego początku? Powinniśmy znać początek naszej historii, co czuli i w jaki sposób oczekiwali na nas nasi najbliżsi. To doświadczenie nosimy w sobie, nawet jeśli tego nie wiemy, bo nikt nam o tym nie opowiadał. Drugim ważnym pytaniem jest: „Mamo, ile razy byłaś w ciąży?”. Niektórzy pewnie pomyślą, jak ja mogę mamę zapytać o coś takiego? Czy mam prawo o to pytać? To jest pytanie ważne dla życia każdego z nas – czy mieliśmy rodzeństwo, które zmarło przed narodzeniem. Muszę wiedzieć o rodzeństwie, które się nie narodziło, które straciło życie przed moim narodzeniem lub po moich narodzinach. Moje rodzeństwo musi znaleźć miejsce w tym systemie rodzinnym. To są osoby wykluczone z rodziny, o których się nie mówi, tak jak się nie mówi o samobójcach czy osobach, które są gdzieś w zakładach opieki zamkniętej, o których rodzina nie wspomina, wstydzi się ich, zapomniała o nich. Wszyscy członkowie muszą znaleźć należne im miejsc w rodzinie i w sercach najbliższych. Jeśli tak się nie stanie, będziemy nosić w sobie konsekwencje tych ukrytych wydarzeń w postaci konfliktów, lęków, poczucia winy, braku wiary w dobrą przyszłość.
 
Często pielęgnujemy marzenia o doskonałości naszej rodziny, naszego małżeństwa, naszej wspólnoty, odrzucając zraniony i umęczony świat rodzinny, zraniony związek, niedoskonałą miłość. Pociąga to za sobą ryzyko uwięzienia siebie w ideale, który sami stworzyliśmy. Tkwimy w tym więzieniu i boimy się z niego wyjść. Boimy się rozczarowania, które może być trudnym przeżyciem, odciskającym na nas swoje piętno. Może też być inaczej. Może się ono stać okazją do wewnętrznego pogłębienia i dojrzewania. Chcę powiedzieć, że najtrudniejsza prawda o naszej rodzinie i naszej przeszłości jest lepsza niż kłamstwo, sekret czy temat tabu. Potrzebujemy prawdy o naszej rodzinie. Potrzebujemy znać nasze korzenie. Te sekrety, pseudosekrety w naszej rodzinie są czymś, co nas bardzo przytłacza, czujemy się nimi zmęczeni, nie wiemy, dlaczego, ale tak to działa. Opisując te problemy, niekiedy używam następującej metafory: Pan Bóg chciał, żebyśmy byli orłami, byśmy wzlecieli wysoko. Ale sekrety, pseudosekrety są jak kule na łańcuchach u szpon orła. Nie możemy przez nie poderwać się do lotu. Poznawanie tej prawdy nie jest łatwym zadaniem, ale jest konieczne dla naszego życia, abyśmy potrafili się wzbić wysoko w niebo, jak orzeł. Niektórzy z nas mogą jeszcze nauczyć się latać. A nawet jeśli nie nauczymy się już latać, z powodu naszego wieku, to możemy się poczuć naprawdę wolni.
 
W Ewangelii czytamy: „Poznaj prawdę, a prawda cię wyzwoli”. Wyzwalająca jest również prawda o naszej rodzinie, o naszej przeszłości. Nie jest łatwo się z nią spotkać. Czasami osoby, którym towarzyszę w zdrowieniu, mówią: „No tak, mówiłaś, że dobrze jest odkryć prawdę, a wiesz, jak ja się teraz czuję, kiedy poznałam to wszystko?”. Mówią: „To okropne”. Bo tak rzeczywiście jest. Ten pierwszy moment nie jest łatwy. Chcielibyśmy zaprzeczyć, nie zgodzić się, to przecież nie mogło mnie spotkać. Jest złość, jest bunt – to są naturalne etapy, ale potem przychodzi przyjęcie i pogodzenie się, przebaczenie, i wtedy można zacząć budować dobro. Oto, jak przebiega proces uwalniania. Prawda powoduje, że rzeczywiście zdrowiejemy, przestają nas nękać choroby, na które cierpimy od wielu lat. Mamy poczucie, że jesteśmy mocniejsi emocjonalnie i duchowo.
 
Podczas spotkań w poradni do takiej konfrontacji przygotowujemy się poprzez ćwiczenia w scenkach. Jestem twoim tatą, twoją mama, a ty pytasz: „Mamo, ile razy byłaś w ciąży?”. I odwrotnie: najpierw ja będą tobą i zadam ci pytania, a ty bądź swoją mamą i reaguj tak, jakby reagowała twoja mama. Spotykamy się wtedy z dużym oporem. Czasem trudno jest wypowiedzieć pytanie, a jeszcze trudniej przeforsować świadomość tego, że ja naprawdę potrzebuję to wiedzieć, że to jest ważne dla mojego życia. W odpowiedzi możemy usłyszeć: „W naszej rodzinie o takich sprawach się nie rozmawia, to było dawno i nie warto o tym mówić”. Po co dotykasz tego tematu? Jesteś złym duchem w rodzinie. Możemy się spotkać z oporem, manipulacją, poczuć się winnymi. Nie jest łatwo, ale jednocześnie jest to ogromna szansa na to, by nasze rodziny naprawdę zdrowiały.
 
Wracam to tego pytania, które postawiłam na początku: Czy chcę się zmieniać i dlaczego chcę się zmieniać? Czy jestem gotowy poznać prawdę? Czy chcę uczyć się kochać? Z tej wiedzy o mnie, o moich korzeniach, o moim pochodzeniu, o początku mojej historii – z tego wszystkiego wynika istotna prawda o mnie, kim jestem, skąd pochodzę i jakie były moje początki, jakie konflikty i problemy mojej rodziny noszę w sobie. Muszę stanąć z nimi twarzą w twarz, muszę się z nimi zmierzyć. Tego właśnie potrzebuję. Potrzebujemy odwagi w tym procesie poznawania prawdy i własnych korzeni.
Prośmy Pana Boga, aby dał nam siłę i odwagę w poznawaniu prawdy o naszych rodzinach i o nas samych. Pamiętajmy, że wszyscy potrzebujemy korzeni i skrzydeł.
 
Wiesława Stefan
 
   
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja