Czy wolno być smutnym?
czyli jak podejmować własne decyzje,
cieszyć się własnymi zwycięstwami, popełniać własne błędy

Tego dnia nie było modlitwy. Tylko trochę, na końcu spotkania grupy, która co tydzień gromadziła się, aby wspólnie uwielbiać Boga, wspólnie prosić i dziękować. Powód? Parę minut przed rozpoczęciem wbiegła Aldona wyraźnie podenerwowana, ale szczęśliwa. Oczywiście wszyscy ją otoczyli pytając, co się stało. Gdy zaczęła opowiadać, prowadzący - Ania z Maćkiem - uznali, że trzeba wysłuchać tej relacji, bo sprawa jest ważna i dotyczy wszystkich.
Otóż Aldona godzinę wcześniej została zaczepiona przez dwoje młodych ludzi, którzy zaczęli ją namawiać, aby przyszła na spotkanie ludzi poszukujących Pana Boga. Cytowali Pismo Święte, zachęcali atmosferą życzliwości panującą wśród osób, które się zbierają w mieszkaniu pewnej rodziny, nawet mówili o zbawieniu, bo ich wspólnota prostą drogą dąży do szczęścia w niebie. Wszyscy zrozumieli, że Aldona była zachęcana do jakiejś sekty - wynikało to ze sposobu rozmowy, z wyraźnej agresywności przekazu, z używanych argumentów. Dla Aldony było ważne, że umiała znaleźć słowa, że umiała odeprzeć argumenty, że okazała zdecydowanie, to był w jakimś znaczeniu sprawdzian jej dojrzałości, również religijnej. Nie pamiętała wszystkich słów, jakimi ją zasypywano, ale pamiętała zakłopotane miny rozmówców. Była zdecydowana i nie dała sobą manipulować! Długo trwało jej opowiadanie, tak, że na końcu zostało nam już tylko kilka minut na wspólne dziękczynienie. Spotkanie tego dnia było zupełnie nietypowe, lecz bardzo radosne.
Postanowiliśmy jednak, że zagadnienie manipulacji musimy omówić szerzej pokazując wiele zagrożeń i sposoby ich omijania. To, co napisałem poniżej, to streszczenie dyskusji na ten temat.
O własnych, prostych decyzjach
Aby pokazać wielkość zagrożenia, trzeba zobaczyć, z jak wielu stron pojawiają się ludzie, którzy nas do czegoś namawiają. Wcale nie ogranicza się to do spraw religijnych: to są zachęty, aby coś kupić, aby zainwestować, aby pożyczyć, aby kogoś wesprzeć, aby ubrać się tak, czy inaczej.
Jedni bezpośrednio proszą, używają wypracowanych sposobów, tonu głosu, zakładają na siebie takie ubranie, aby było widać ich potrzeby, biorą do ręki małe dziecko (to zawsze bardziej porusza ludzkie uczucia), przygotowują opowiadania, które sugerują ich sytuację bez wyjścia. Czy mamy jednoznacznie odrzucać takie prośby? Czy uczynić serce nieczułym i z góry zakładać kłamstwo? Nazywać ich naciągaczami? Na pewno trzeba ludziom pomagać na miarę naszych możliwości, ale też na pewno powinniśmy okazywać wielką roztropność, aby z jednej strony być gotowym do dawania jałmużny, a z drugiej nie pomagać oszustom, którym się nie chce pracować. Jak to odróżnić? Czasem bardzo trudno. Mówi się, że już lepiej czasem dać się oszukać, niż nie pomóc prawdziwie potrzebującemu. Pierwszą zasadą jest: nie dawać pieniędzy. Jak spotkamy kogoś, kto prosi o jedzenie, to - jeśli jesteśmy przygotowani - można kupić zupę w barze czy bułkę z serem w sklepie. Czasem po sposobie podziękowania, po samym sposobie jedzenia łatwo poznać, że spotkaliśmy kogoś, kto naprawdę dawno nie jadł. Wielu ludzi nosi przy sobie, za okładką kalendarza, adresy miejsc, do których można odesłać potrzebującego, miejsc, gdzie każdy może dostać jedzenie czy nocleg - w każdym większym mieście są takie organizacje, takie bary czy noclegownie, ich adresy można spisać z Internetu czy poprosić o nie w kancelarii parafialnej. Znane metody wyłudzania pieniędzy - na lekarstwo, na bilet powrotny łatwo dają się sprawdzić, bo rzadko ktoś z proszących chce pójść z nami do kasy biletowej czy apteki. Warto też pamiętać, że istnieją specjalne organizacje, które taką pomocą zajmują się w sposób profesjonalny, umieją sprawdzić rzeczywiste potrzeby i chociaż po części na nie odpowiadać. Dla nas jednak płynie zobowiązanie, aby wspierać takie organizacje, oczywiście przedtem starając się dobrze poznać ich działalność.
Inni przekonują nas do czegoś w sposób bardziej wyrafinowany. Trzeba wiedzieć, że na przykład psychologia reklamy doskonale rozpracowuje sposoby myślenia człowieka - używa kolorowych, przyciągających wzrok reklamówek i posługuje się znajomością psychiki ludzkiej. Na przykład zauważmy, że w dużych sklepach produkty codziennego użytku umieszczone są na samym końcu, aby do nich dojść trzeba przejść obok regałów, na których jest mnóstwo promocji, a obok stoją specjalnie zatrudnieni młodzi ludzie, którzy do czegoś szczególnego zachęcają. I na to jest metoda: przed wejściem do sklepu mieć przygotowaną kartkę z zaplanowanymi zakupami i świadomie zobojętnieć na kolorowe zachęty. Inni dodają, że zakupów w sklepie spożywczym raczej nie powinniśmy robić, gdy jesteśmy głodni - kupimy wtedy więcej niż nam potrzeba, często więcej niż bylibyśmy w stanie zjeść.
Mało się mówi o naszej odporności na reklamę w zakresie mody. Łatwo manipulować człowiekiem, którego nie nauczono w domu dobrego smaku, którego nie wychowano w duchu poszanowania godności człowieka. Wtedy taki trochę zagubiony, trochę zakompleksiony osobnik może szybciej uwierzyć, że jego wartość wzrośnie, gdy założy na siebie coś, w co była ubrana na ostatnim koncercie jakaś znana gwiazda. Ta gwiazda dostała za darmo to, co założyła na siebie, aby producent mógł sprzedać podobne wyroby za jakąś iście księżycową cenę, zupełnie niemającą nic wspólnego z rzeczywistymi kosztami produkcji. Ci, którzy nam chcą pomóc w tym zakresie mówią wyraźnie, że trzeba mieć swój styl, swój własny sposób ubierania, uczesania i nie wierzyć, że naśladowanie kogoś pomoże, aby wzrosła nasza godność. Wiele osób potrafi samemu zrobić coś, co można założyć i w czym się człowiek dobrze czuje i elegancko wygląda. Warto też pamiętać, że modę lansują nie ci, którzy chcą naszego dobra, tylko ci, którzy na nas chcą zarobić i to dobrze zarobić. Specjaliści dodają, że kupowanie tandety też nie zawsze jest tańszym sposobem ubierania się. Do tego niestety trzeba mieć już trochę wprawy: czasem znacznie bardziej się opłaca kupić buty sprawdzonej firmy - w ich wyrobach da się niekiedy chodzić dwa, trzy sezony, gdy tymczasem tanie buty mogą się po dwóch miesiącach zupełnie rozkleić. Może być jednak odwrotnie - niektóre firmy za samą nazwę każą sobie słono płacić, a ich produkcja jest tyle samo warta co asortyment nikomu nieznanej spółdzielni z małego miasteczka.
To wszystko warto wiedzieć po to, aby nikt za nas nie myślał i nikt za nas nie decydował - podstawą wolności jest samodzielne myślenie, analizowanie i decydowanie. Czasem trzeba zauważyć błąd i się do niego przyznać, przede wszystkim przed samym sobą, ale to tylko ćwiczy naszą samodzielność.
To są tylko sprawy zewnętrzne... a co z ważniejszymi, związanymi z powołaniem, ze zbawieniem?
Jak nie realizować cudzego powołania?
Pamiętam jedną z rozmów w seminarium, było to na drugim roku. Jeden z kolegów zaprosił do pokoju najbliższych przyjaciół i z właściwym sobie humorem poinformował nas, że właśnie doszedł do wniosku, że powołanie to ma jego babcia, a nie on.
Teraz jest szczęśliwym mężem i ojcem trójki dzieci, chyba niedługo zostanie dziadkiem, jego najstarszy syn dwa lata temu się ożenił. Wtedy jednak miał dobre rozeznanie, miał odwagę stanąć wobec problemu. A przecież babcia dobrze chciała.... Ale to ona sobie upatrzyła drogę ukochanego wnusia i tak skutecznie wkładała mu to do głowy, w jaki sposób ma dążyć do szczęścia, że trzeba mu było prawie dwóch lat, aby to odkryć. Podobnie ma się zresztą z każdym powołaniem: trzeba odkryć własną drogę, a do tego trzeba nauczyć się podejmować własne decyzje.
Samodzielności uczą od początku mądrzy rodzice, bo przecież najbardziej wartościową umiejętnością jest podejmowanie własnych decyzji i gotowość przyjęcia konsekwencji tego wszystkiego, co postanowiłem. A jeśli rodzice nie wpadli na ten pomysł, przeciwnie, od najmłodszych lat to oni wiedzieli, co najlepsze dla dziecka, wiedzieli, co dziecku smakuje i co jemu się podoba? Czy bez szans jest maturzysta, któremu rodzice wybierają kierunek studiów, a potem dziewczynę czy wręcz żonę albo męża? Jak się nie skłócić z rodzicami, którzy nie rozumieją, że oni mają swoje życie, a ich córka czy syn ma własne zdolności, upodobania, smak i gust? Każde wychowanie trwa latami, ale trzeba je podjąć. Jeśli mnie tego nie nauczono, samodzielne uczenie się podejmowania decyzji będzie bardziej bolało, ale bez tego nie ma wolności!
Z ogromnym szacunkiem, słuchając z uwagą zdania starszych, przekonując, że znam i doceniam ich mądrość muszę wziąć swoje życie w swoje ręce. Gdy trzeba - zasięgnąć rady, wysłuchać wskazówek i... mieć odwagę podjąć decyzję samemu. Kolegów przedstawiać rodzicom, ale samemu ich wybierać. Zawsze informować, o której wrócę i solidnie tego przestrzegać (to się należy domownikom w imię ich miłości, ich troski o nas), ale samemu wybierać rodzaj treningu, na który chcę chodzić.
Jeśli chcę żyć własnym życiem, jeśli chcę rozpoznać dane mi przez Pana Boga talenty i Jego powołanie muszę jak najwcześniej poznawać siebie - temperament i zainteresowania, poznawać ograniczenia i pasje. Muszę mieć odwagę, by powiedzieć, co lubię i mieć siłę woli, aby zrobić to, czego nie lubię, nawet z uśmiechem i ofiarnością, nie udając jednak, nie grając fałszywie.
Zbyt wielu jest ludzi w maskach, by powiększać ich grono, zbyt wielu ludzi udaje, ale szczęścia długo udawać się nie da, potem już tylko człowiek chowa się i ucieka, próbuje nawet uciekać przed samym sobą.
Podobnie w sprawach wiary - trzeba wiedzieć, w co się wierzy, poznawać solidnie Pismo Święte, stawiać pytania i zdecydowanie szukać na nie odpowiedzi. Pan Bóg chce, aby moja wiara była moją decyzją, abym umiał obronić wiarę wobec osób, którzy chcieliby we mnie coś zamieszać.
Można powiedzieć, że dzisiejszy świat potrzebuje ludzi jasnych, którzy "nie ściemniają", otwartych, mocnych i zdecydowanych. My sami takich ludzi potrzebujemy, sami lubimy być sobą. Tego jednak trzeba się uczyć, bo to nie jest łatwe - łatwiej czasem trochę skłamać, coś ukryć... tylko potem my sami mamy z tym problem, nie jest to problem tych, wobec których udawaliśmy.
Opłaca się być sobą. Nie jest to może proste na początku, ale daje takie szczęście, taką wolność...
Ks. Zbigniew Kapłański